RPG

Forum służące do grania w nasze kochane erpegi...


#1 2010-03-08 14:48:51

 Borwol

MG

7743284
Skąd: Expiarnia
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 533
Punktów :   -1 
WWW

POCZĄTEK- sesja

„(...) A przy piątym księżycu roku władców morza deszcz ognia i siarki zaleje nasz świat pozostawiając tylko zgliszcza. Nie lękajcie się przeto. Nim pożoga strawi niewiernych, otworzą się drzwi, aby Ci co wierni mogli ocaleć”
                        Zwój ze świątyni Serkosa- Pana, który widzi


Czciciele Taneta!- niewysoki siwy mężczyzna z długą do pasa brodą i wielkim symbolem oka na piersi stanął na małym podeście w skromnej karczmie, żywo gestykulując- Zbliża się koniec! Uciekajcie! Wrota są już otwarte! Nie wiemy ile czasu nam pozostało!
- Wrota do rzyci chyba- krzyknął jeden z obecnych zanosząc się śmiechem, a reszta zawtórowała mu stukając się z wielkim zapałem kuflami pełnymi złocistego napoju.
- Nie śmiejcie się głupcy!- krzyknął jeszcze głośniej oburzony wieszcz.- Znacie proroctwo. Zaczęło się. Na zachodzie całe miasta pustoszeją  uciekając  do bram. Ze wschodu zmierza tu już potężna armia połączonych sił wolnych miast, kierująca się prosto do naszej nowej ziemi obiecanej. Nie wiem co zostawią po sobie idąc przez tę wieś- powiedział wzruszając ramionami.-Poza tym naprawdę nie widzicie, że coś jest nie tak? Jako słudzy Pana porządku i natury powinniście widzieć, że nawet zwierzęta dziwnie się zachowują. Kiedy wasze kury zniosły ostatnio jajka, a krowy dały mleko? Na całym świecie dzieję się to samo. Ten świat umiera. Sam to widziałem…- starzec zamyślił się.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich postawny mężczyzna w stroju herolda.- Lord Meangroth najwyższy na całej Ceardei, przywódca państwa zachodniego, wielki przewodniczący loży rycerskiej, arcymag wielkiego kręgu i arcykapłan Wistosa wzywa wszystkich wolnych mieszkańców terenów środka do przyłączenia się do wyprawy przez portale i pomocy w budowie naszego nowego świata. Ludzie zjednoczmy się i ratujmy! By udowodnić dobre intencje Lord Meangroth oferuje  za samo przybycie  jedną sztukę złota na rodzinę- herold wyszedł i zatrzasnął drzwi, a po chwili rozległ się tętent oddalającego się konia.
-To jak? Kiedy ruszamy?- spytał nieśmiało Corn- starszy wioski-Wiem, że większość jest już przygotowana, ale resztę proszę, żeby zajęła się tym dziś.-powiedział-Niezależnie od tego czy świat się kruszy, czy nie- inni w to wierzą i nadchodzą zmiany. Żeby przetrwać trzymajmy się razem.


-knock! knock!
*Who's there?
-Me! I'll kill You!!
http://orig11.deviantart.net/8b20/f/2008/232/2/a/warhammer_signature___goblins_by_tapik.jpg
Anyone who has a family, a lover, or just doesn't want to get hurt, get outta here!
WOMEN TOO!
I prefer not to hit girls!

Offline

 

#2 2010-03-10 23:26:38

 Harold Z.

According to this, you are a heretic

6235025
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 266
Punktów :   
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Pssssssssszzzzz... Kłęby lekko sinawego dymu zakłębiły się nad głowami zebranych przy stoliku w kącie karczmy. - Można to podsumować tak - zaczął powtórnie swą opowieść młody mężczyzna o brązowych, dość długich włosach i czarnej opasce z materiału na czole - Po to masz na szyi łeb...- Żebyś nie był kiep! - dokończyła zgodnym chórem trójka pozostałych. Tiaaaaaa.... Kolejny rozbrykany kłąb dymu potoczył się do góry zwijając się w najróżniejsze fantazyjne kształty.
Hej, Ross co zamierzasz dzisiaj robić? W końcu to prawdopodobnie ostatni dzień tutaj. - zagadnął jeden z okupujących stolik, dość wysoki i barczysty. A sam nie wiem. Muszę uporządkować swoje graty, pewnie przejdę się tu i tam. Ale wieczorem... będę czekał tu na Was, w karczmie razem z antałkiem. Pierwszy na mój koszt. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie. Koniec zdania utonął w salwach śmiechu, brzękach kufli i przekrzykiwaniach się.
Kurczę, czy człowiek mógłby chcieć czegoś więcej od życia? Nieeeee.... Od ośmiu lat Ross uważał się najszczęśliwszego człowieka na świecie. Gdy  błąkając się przybył do wioski. Był zmęczony, był głodny, chory, ubranie miał w strzępach, nie miał nic do zaoferowania. A oni go przyjęli, jak swojego, jak brata. Ciepłym posiłkiem, schronieniem, troską i szczerym uśmiechem. Cieszył się, kiedy okazało się, że może być potrzebny, że dla niego też znalazło się miejsce, jego rola. Po pół roku powracania do zdrowia w wiosce, często przechadzając się po okolicznych lasach, odkrył w sobie niezwykłą smykałkę do wszelkiej maści ziół i eliksirów. Sam nie wiedział jak to robi, ale intuicyjnie potrafił z iście chirurgiczną precyzją oddzielać potrzebne części roślin od reszty, wymierzać potrzebne dawki, mieszać je ze sobą, w poszukiwaniu coraz lepszych i niezwykłych środków. Duże oczy z łatwością wypatrywały potrzebne okazy wśród traw łąk. Kiedyś ich tęczówki były niebieskie teraz lewa mieniła się czerwienią. Wszystko przez to, że Ross próbował swego czasu zrobić bimber z dziwnych grzybków które znalazł na bagnach. Przez przypadek wleciała mu do wywaru kolba wypełniona saletrą. Z kociołka nie było co zbierać, z Rossa o mało co też nie. Na szczęście zdążył zasłonić się stołem i uniknął efektów pokazu pirotechnicznego. Jednak jedno małe świecące "cuś" trafiło go w twarz zostawiąjać pamiątkę w postaci tęczówki w negatywie.
Raz w tygodniu,  w dzień targowy rozkładał swój niewielki kramik oferując różnorakie ziółka, niektóre leczące, inne po prostu smaczne lub służące jako przyprawy. Zdarzało mu się dla specjalnych klientów wyciągnąć spod lady małą buteleczkę z lubczykiem albo innym afrodyzjakiem. Zaprzestał tej działalności kiedy pewien młodzian kochający się (z wzajemnością) w córce młynarza zlekceważył zalecenia co do sposobu spożywania pewnego naprawdę silnego środka(Miało być ćwierć butelki na raz do kroćset!), pomylił pokoje i zamiast upojnej nocy z ukochaną ślicznotką władowal się do łóżka przyszłej teściowej. Gospodyni się podobało, panu domu mniej. A młodzianowi to chyba najmniej,  siekierę która o mały włos nie pozbawiła go przyrodzenia zapamięta chyba do końca życia.
Całe szczęście Ross mógł jeszcze sprzedawać środki dodające nocnego animuszu tym mężczyznom, którym czasem zdarzało się nie stanąć na wysokości zadania. To akurat niczym nie groziło, wręcz przeciwnie zyskał sobie dozgonną wdzięczność kilku par.
Maszerując raźnie do swojej chatki położnej nieco na uboczu Ross pogwizdywał. Schludny strój podróżnika w kolorze szarej zieleni leżał idealnie, nie męczył i przyzwoicie chłodził, podobnie jak ciężkie buty w których można by pokonać ogromne dystanse bez narzekania na ból. A przynajmniej tak mu się wydawało. Kiedy ktoś chciał mu delikatnie dogryźć, albo z niego zażartować  mówiono na niego per "Rogal" z racji szerokiego uśmiechu jaki często widniał na jego pociągłej, całkiem przystojnej twarzy. To dlatego, że ludzie których traktował teraz jak najprawdziwszą rodzinę nauczyli go ważnej rzeczy - kochać życie, jego każdą chwilę i umiejętności obdarowywania radością każdego. Nie wspominając iż owy "rogal" był też częstym efektem pykania rozmaitych ziołowych mieszanek, które Ross namiętnie palił korzystając z dębowej fajki. Był raczej średniego wzrostu, dość postawny, ale nie jakoś super silny. Dbał o swoje ciało, ale tylko w takim stopniu by móc dźwigać bez problemu swoje bagaże i odbywać długie wędrówki, a nie jęczęć przy każdym wysiłku jak ostatnia cipa. Nie chciał być typem kolesia, który wchodząc do karczmy najpierw puszcza przodem swoje barki, potem bicepsy, a na końcu siebie, zostawiając w każdym miejscu brutalne i krwiste ślady własnegp miecza i prącia.
Wszedł na werandę swojej parterowej chatki z niewielkim poddaszem. Usiadł na chwilę. Część rzeczy już spakował, miejsce na którym siedział było otoczone wszelkiej maści tobołkami dzwoniącymi albo szeleszczącymi przy dotknięciu. -Bogowie, jak ja kocham to miejsce...- westchnął i zabrał się za leżącą na wierzchu książkę z zakładką gdzieś w dwóch trzecich. Bardzo lubił czytać. Dzięki temu zyskał sobie poważanie i opinię mądrego człowieka pomimo tego, że miał zaledwie 22 lata. Ale też dzięki temu sypał dowcipami i anegdotami jak z rękawa wzbudzając ogólną wesołość podczas biesiad i pobytów w karczmie.
Chyba nieco przysnął, ponieważ kiedy zdał sobie sprawę, że książka zwisa mu w dłoni, słońce już chyliło się ku zachodowi. Wszedł do wnętrza swojego domu, powitał go dobrze znany, przyjemny i kojący zapach ziół i narzędzi do tworzenia tego co lubił i z czego żył. Teraz w zasadzie było tu już pusto, najważniejsze rzeczy zostały już spakowane, znajdowały się tu już tylko drobiazgi codziennego użytku. Ross wyjął mały kociołek, wrzucił resztki królika i trochę warzyw, wyniósł całość przed dom i rozpalił ognisko. Posiłek pod chmurką to jest to! - pomyślał.
Kiedy obiad zaczął wydawać z siebie smakowite opary, udał się na poddasze. Nic już tu nie było oprócz małej skrzyneczki z czerwonego drewna. Ross starał się do niej nie zaglądać, bo zawsze psuło mu to humor i wzbudzało niepokój. Teraz jednak nadeszła ta chwila kiedy nie można tego było odłożyć na później. Otworzył kuferek i wyjął z niej nieduży, złoty wisior z symbolem siedmioramiennej gwiazdy. Uśmiech momentalnie zgasł.
Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć... Miał ten amulet ze sobą gdy pojawił się w wiosce. Jednak jego umysł okrywała mgła zapomnienia, nie pamiętał nawet jak się nazywał, przeszłość pozostawała niezbadana...
Założył amulet na szyję, a skrzynkę wziął pod pachę. Schodząc na dół zgarnął do niego jeszcze kilka pozostałych rzeczy. No to fajrant, jeszcze tylko kociołek.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, obiad dość dosadnie oznajmiał że jest gotowy do spożycia. Postarał się, żeby zapamiętać ten posiłek. Umyte sprzęty po skończonej uczcie wylądowały, gdzieś w bagażu, a Ross pogrzebał nieco w tobołkach i wyjął długi myśliwski nóż, który włożył do wysokiej cholewy prawego buta, oraz wspaniały łuk - prezent od starszego wioski jako znak przyjęcie do wspólnoty wioski. Przydawało się to nie raz, ponieważ nie wszystkie składniki eliksirów Rossa rosły sobie spokojnie i czekały na zerwanie. Czasem potrzebna była współpraca jakiegoś zwierzęcia, a te skłonne do tego raczej nie były.
Oddalając się w promieniach zachodzącego słońca, Ross zaczął nucić. Lubił śpiewać, lubił piosenki, lubił zabawę. Dziewczęta też lubił, ale póki co nie znalazł jeszcze takiej, z którą chciałby spędzić całe życie.
Generalnie jeśli można go opisać w jednym zdaniu mogłoby ono brzmieć tak: Niegłupi wesołek z jedną dewizą życiową: "Po to masz na szyi łeb, żebyś nie był kiep".

Zapadał już lekki zmierzch kiedy sylwetka Rossa powracającego z wędrówki po okolicy skierowała się w stronę karczmy przygotowana na długotrwałe oblężnie karczmianego stołu przy pomocy dzbanów piwa i najlepszego jadła.

Spoiler:

Jak ktoś nie może sobie wyobrazić to Ross wygląda mniej więcej tak (hippie xDD) http://img214.imageshack.us/img214/7177/zielarzxd.jpg

Ostatnio edytowany przez HaroldZolter (2010-03-10 23:51:13)


Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.

Offline

 

#3 2010-03-11 11:06:31

 sunnyendrju

LetMeBeYourGuide

3974031
Skąd: Expiarnia
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 409
Punktów :   
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Gulp, gulp, gulp… Beeeeek- Głośne beknięcie niedaleko miejsca zajmowanego przez François Villona, wyrwało go z zamyślenia, w którym znalazł się on po wydarzeniach zachodzących tego dnia w karczmie. Odziany był w szary, wygodny strój podróżnika, który zapewniał odpowiednią ochronę przed deszczem, słońcem i zimnem. Materiał, z którego został zrobiony był mocny, a kolor sprawiał, że się nie wyróżniał i trudniej odgadnąć jest profesję którą się zajmuje. Ważne były również wygodne i mocne skórzane buty. Odgarnął dawniej czarne jak smoła, teraz lekko przyprószone siwizną, włosy z czoła i rozejrzał się wokół. W kącie zauważył miejscowego zielarza Ross’a, skinął mu głową, ale tamten ewidentnie tego nie zauważył, zajęty rozmową z miejscowymi. Ostatnie wydarzenia źle wpłyną na interesy. – zaklął w myślach – i tak już jest ciężko przez te kilka miesięcy odkąd stolica opustoszała. Spojrzał na karczmarza Justina, który był jego przyjacielem z dzieciństwa i poprosił go o nalanie kolejnej porcji złocistego eliksiru, produkowanego w miejscowym browarze. Piwo to było jednocześnie niesamowicie smaczne i jednocześnie wyjątkowo zdrowe, co zawdzięczało mieszance ziół dodawanych przy jego warzeniu.
-Coś mi się wydaje Justinie – powiedział podnosząc kufel do ust – że nadchodzą wyjątkowo niekorzystne czasy dla naszych interesów.
Pięć zim temu François zawarł umowę z karczmarzem, na zakup większych ilości piwa. Justin miał również zawsze zarezerwowany pokój dla swego przyjaciela. W ramach rekompensaty Villon serwował specjalny rabat na wszelkie produkty, które niezbędne były w życiu codziennym, a których wieś nie była w stanie sama wyprodukować. Dzięki temu złocistemu płynowi udało mu się zbić niewielką fortunę i korzystając z niej kupić niewielką kwaterę w Ceardtown. Kolejnym dobrem źródłem dochodów stał się przybyły 8 lat temu zielarz Ross, który produkował eliksiry bardzo chętnie kupowane w stolicy.

François uwielbiał tą wioskę i doskonale poznał jej teren, okoliczne pola i lasy. Goldenleaf było dla niego przyjazną przystanią, w której mógł zatrzymać się kiedy tylko chciał. Spędził tutaj swoje dzieciństwo, a więc wszystkie wspomnienia, nawet te smutne nabierały przyjaznego blasku. Jego ojciec był myśliwym, dzięki czemu nauczył on swego syna wielu przydatnych rzeczy, jednak w wyniku nieszczęśliwego wypadku, gdy młody François miał 7 lat, na jednym z polowań miał on niefortunne spotkanie z niedźwiedziem, z którego tylko niedźwiedź wyszedł cały. Jego syn musiał od tego czasu zacząć jednocześnie zajmować się utrzymaniem domu oraz pomagać matce i mimo że nie było mu lekko, potrafił poradzić sobie z napotkanymi trudnościami. Te ciężki chwile w jego młodym życiu sprawiły, że usamodzielnił się i starał się zawsze dążyć do celu. Dzięki temu, że ojciec zostawił mu niewielki spadek,  w postaci wozu, skórzanej zbroi i solidnego miecza zwanego „Płomień” (ojciec w czasach swej młodości był najemnikiem, dzięki czemu miecz miał ten brał udział w niejednej historii opowiadanej przy kominku) oraz dzięki uzbieranej przez niego monecie, udało mu się rozkręcić niewielki interes polegający na dostarczaniu dóbr między okolicznymi wioskami a stolicą. Mimo, że stał się bardzo zajętym człowiekiem zawsze starał się jak najczęściej odwiedzać matkę i nawet gdy ta zmarła, kilka razy do roku odwiedzał jej grób.

Był on człowiekiem potężnej postury, dobrze umięśnionym i będącym dumnym ze swych potężnych bicepsów i rozbudowanej klatki. Mimo, że nie był już młody, miał 45 lat, starał się dbać o swoje ciało, dzięki czemu wyglądał lepiej niż wielu w jego wieku. Niestety wraz z wiekiem, czasami zaczynał mu dawać znać o sobie krzyż, więc unikał nadwyrężania go. Budowa jego ciała sugerowałaby znikomą aktywność umysłową, jednak w przypadku Françoisa nie było to prawdą. Za masą mięśni krył się umysł uczciwego kupca, mającego wiele pomysłów i wiedzącego co może przynieść mu korzyści. Był on również ateistą i pojęcia „bóg/bogowie” używał tylko jako dodatek do swojego słownika.
François dopił do końca swoje piwo i odstawiając kufel rzekł do karczmarza:
-Za każdym razem gdy tu wracam, zadziwia mnie ono swoim aromatem i wspaniałym bukietem – powiedział z szerokim uśmiechem – No cóż na mnie pora,  muszę przygotować się do wyjazdu. Do zobaczenia Justin.
Po czym François rzucił monetę, podniósł się od lady i udał do swej kwatery na piętrze karczmy, aby zjeść posiłek i zdrzemnąć się chwilkę. Gdy wszedł do swojej kwatery radosnym szczekaniem, a następnie również mokrym i szorstkim jęzorem powitał go Raiden. François spotkał go rok temu, gdy ten błąkał się po uliczkach stolicy, dał mu jeść i od tego momentu psiak się bardzo do niego przywiązał. Przez rok wspólnych podróży Raiden zdołał nauczyć się podstawowych komend. Mimo, że psiak był wierny, potrafi też mieć swoje kaprysy. Gdy jest głodny i nie zdoła zwrócić na siebie uwagi w inny sposób, gryzie po rękach oraz jest nieufny wobec obcych. 

Po podniesieniu się z podłogi, François nałożył jedzenie zarówno sobie jak i wiernemu psiakowi.
-Dobry Raiden – rzekł i poklepał psa po głowie.

Po obiedzie nadszedł czas na wypoczynek po tej wyczerpującej czynności. Chwilka jak to zwykle bywa przeciągnęła się do 4 godzin. Zaraz po przebudzeniu, na wszelki wypadek sprawdził czy wszystko jest gotowe do podróży, a w związku ze swoim mocno mobilnym stylem życia, lubił być zawsze przygotowany do natychmiastowego wyruszenia.
-Raiden czas na spacer – zawołał, po czym wraz ze swoim psem poszedł pochodzić po dobrze mu znanym lesie. Kiedy słońce zaczynało już zachodzić uznał, że najwyższa pora wracać z powrotem do karczmy.

Ostatnio edytowany przez sunnyendrju (2010-03-11 16:45:15)


Bum bum, walking like a love machine,
I am the hardest thing you ever seen,
Bum, I am the Machomen of your desire,
I was born to set the girls on fire.
https://i.imgur.com/sWNzj2y.jpg

Offline

 

#4 2010-03-11 19:18:20

Grumnir_Obcisłousty

Easy Rider

3209430
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 85
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

Zapadał zmierzch, gdy powolnym krokiem sunął z powrotem do swojej chaty, ręką prowadząc konia ciągnącego mały wóz. Sakiewka trochę utyła przez dzisiejszy dzień, jak zwykle karczmarz kupił cały towar, jaki Asgeir wyprodukował. Poza zaopatrywaniem miejscowych w skóry, futra i mięso, posiadał też trudną do opanowania umiejętność warzenia przedniego piwa z lokalnych zbóż. Przynosiło mu to wystarczający dochód, by wyżyć z dnia na dzień; więcej nie potrzebował i nie pragnął. Wciągnął głęboko powietrze, rześkie i czyste; przez chwilę czuł, jakby znów wiał wokół niego wiatr Północy, wspomnienia powracały. Nigdy do końca nie opowiedział nikomu swojej historii i nie miał takiego zamiaru - przeszłość pozostawił za sobą, tak jak swoją ojczyznę. Paradoksalnie daleko na południu, gdzie jego blond włosy, potężna broda i masywna budowa były cokolwiek niecodzienne, odnalazł spokój. Jego skóra była mocno wysuszona, zaś od ucha do połowy policzka ciągnęła się ciemna blizna po ostrzu. Długie włosy nosił luźno, zaś broda kończyła się niewielkimi warkoczami. Oczy miał niebieskie. Chodził odziany w skórzane ubrania, jedynie wyróżniającym się fragmentem było futro, które nosił w zimowe dni, dawniej pewnie śnieżnobiałe, dziś uprzejmie określiłoby się je jako 'przydymione'. Gdy tak stał, zwrócił wzrok w dół biegu rzeki, która uchodziła ku północnym morzom. Nigdy nie czuł się do końca pewnie nawet i tutaj, jakby obawiając się, co może przybyć wbrew prądom wody.

Gdy dotarł do chatki, oddalonej o kilka stai od wioski, oporządził konia, po czym wszedł do mieszkania. Gdy zrzucił kurtkę, odsłonił dość specyficzne tatuaże pokrywające jego prawe ramię. Wyglądało, jakby nie dokończono dzieła; tatuaż składający się z falujących linii wyglądał, jakby zaprojektowano go by pokrywał niemal połowę ciała trapera; nie odsłaniał go zbyt często, a i głupie gadki wieśniaków kończyły się cichym i spokojnym spojrzeniem Asgeir, które ucinało z reguły większość plotek - przynajmniej póki mógł usłyszeć - a resztą się nie przejmował. Na ścianie nad kominkiem wisiał dumnie topór, o sporym, wzmocnionym brązem stylisku, lśniący najprzedniejszą stalą, jaką tylko północni kowale potrafią wytworzyć.

Jego kroki skierowały się jednak ku kątowi pomieszczenia, gdzie koło paleniska znajdowało się małe gniazdo; nad nim wisiała uprząż, która na pewno nie była przeznaczona dla konia. Mówiąc szczerze, dla niczego, co widziały oczy tutejszych. Traper dbał, by tak pozostawało. Gniazdko przykryte było kocykiem; Asgeir wypowiedział kilka zdań w swoim języku do zawiniątka, po czym usiadł przy stole, by przeliczyć pieniądze na spokojnie.

Zrobił to raz.

Potem drugi raz.

Potem zaklął i zrobił się cały czerwony.

Pociągnął łyk z flaszki, którą wyciągnął zza pazuchy, wstał, założył kurtkę, przerzucił sobie za ramię topór i ruszył z powrotem do karczmy. Mimo że nikt, kogo mijał po drodze, nie rozumiał ani słowa w jego języku, przekaz jaki serwował Asgeir był dość wyraźny.


http://img5.imageshack.us/img5/8187/1pcuh4.jpg

Kozak.

Offline

 

#5 2010-03-12 12:26:09

 Borwol

MG

7743284
Skąd: Expiarnia
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 533
Punktów :   -1 
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Przez okna niemalże pustej karczmy leniwie wdzierały się resztki światła rzucane przez zachodzące słońce. Na stołach i przy barze Justin zapalił już świece. Ostatni raz. Teraz patrzył tylko przecierając z przyzwyczajenia i tak czyste już kufle, ospale na Rossa pałaszującego wielkie pokłady jedzenia w sposób sugerujący  długotrwały post.
Francois siedział w kącie tępo patrząc na opróżnione półki w izbie. Podświadomie gładził Raidena po jego lśniącej sierści karmiąc co chwilę  paskami suszonego mięsa. Słuchał trzasków w kominku przeplatających się z rytmicznym tarciem kamienia o stal i sączył przez zęby spory kufel piwa, myśląc o tym, że lepszego już nigdy pewnie nie wypije.
Szkoda, że musimy opuścić to miejsce. I to już jutro- pomyślał Justin.Wiedział, że wszyscy szykują się do wyprawy. Nawet on spakował już większość rzeczy na swój wóz. Swoją droga chyba nie pamiętał tak małej ilości gości w swojej karczmie. Wliczając jego i Grompha,który ostrzył właśnie miecz przy kominku jako jutrzejszy ochroniarz wyprawy, w środku znajdowały się cztery osoby i pies.Mało-pomyślał po czym cofnął swoje słowa ,gdy poczuł na sobie fale chłodu wieczornego powietrza i usłyszał skrzyp otwieranych drzwi. Stał w nichAsgeir z wielkim toporem w ręce i conajmniej poważną miną. Justinowi zrzedła mina i nagle zapragnął czym prędzej oddalić się na zaplecze...


-knock! knock!
*Who's there?
-Me! I'll kill You!!
http://orig11.deviantart.net/8b20/f/2008/232/2/a/warhammer_signature___goblins_by_tapik.jpg
Anyone who has a family, a lover, or just doesn't want to get hurt, get outta here!
WOMEN TOO!
I prefer not to hit girls!

Offline

 

#6 2010-03-12 16:12:26

 Lord_Wonski

Rycerz

3881983
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 381
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

W karczmie zrobiło się naprawdę cicho. Cisza ta nie trwała zbyt długo, gdyż przerwało ją donośne odgłosy dochodzące z zaplecza, konkretniej z małej kuchni po lewej stronie korytarza, z której właśnie wyleciał spasiony, lecz szybko przemieszczający się kocur. Kocur prawdopodobnie był biały, jednak śmignął przez karczmę i wystrzelił przez drzwi, między nogami Asgeira, tak szybko, iż żaden z siedzących w karczmie nie był w stanie go w pełni zobaczyć. Justin zbladł jeszcze bardziej, ponieważ znał powód ucieczki kota, który zwał się Kocioł, z racji postury oraz ulubionego legowiska. " NIECH JA DORWĘ TEGO PRZEKLĘTEG...."-krzyk w połowie przerwał łoskot zderzających się metalowych części, najprawdopodobniej garnków, z kimś, co było powodem przerwy w przeklinaniu kota.

Z zaplecza wyszedł czarnoskóry mężczyzna, wysokiej i dosyć tęgiej postury, w fartuchu i z patelnią oraz nożem w ręce. Jego ubranie, tak samo jak fartuch, były wręcz lśniące od okropnej czystości, poza plamą po oleju wielkości pięści na fartuchu blisko prawej piersi. Po czerwonym oparzeniu na barku można było domyślać się, iż olej był raczej gorący i to najprawdopodobniej było powodem tego głośnego zachowania się tego jakże sympatycznie wyglądającego człowieka spod ciemnej gwiazdy.

Co rzucało się w oczy, gdy patrzyło się na tego mężczyznę, to blizny które pokrywały jego prawą dłoń praktycznie od nadgarstka aż po obojczyk, przynajmniej tyle widać było spod koszuli i fartucha. Mężczyzna ten zwał się Tordes, patrząc na niego nie można było określić konkretnie ile ma lat, jak to jest u czarnoskórych, ale nie wyglądał na więcej niż 30 a na mniej niż 25 lat. Sam Tordres nigdy nie odpowiadał na pytania o swój wiek, a jeśli już odpowiadał to było to głównie lakoniczne "Spier...laj". Jego twarz nie była może jakoś szczególnie piękna, jednak nie można było jej odmówić jakiegoś uroku. Miała ona wyraz dość sympatyczny, lecz poznaczona była wieloma bliznami, śladami po oparzeniach, podrapaniach, być może nawet po jakiś ugryzieniach. To nadawało trochę złowieszczego wyglądu uśmiechowi, który nie schodził z twarzy Tordesa dość często.
Uśmiech ten był zaś jak słońce, gorący, ciepły i złocisty niczym najczystsze złoto. Uśmiech Tordesa był doprawdy złoty, gdyż ten oto czarnoskóry mężczyzna posiadał cały komplet złotych zębów, który zastąpił jego wcześniejsze, naturalne uzębienie.
Gdy uśmiech ten przestał oślepiać, można było dostrzec resztę sylwetki Tordesa.
Spod fartucha wystawał dosyć sporej wielkości pas, do którego były przypięte różnej maści sprzęt w dużej części metalowy. Dziwnego kształtu noże, drewniany młotek, mały toporek, dziwne mieszadła i sakiewki, z różnego materiału i różnej wielkości. Tyle by rzec, iż wyglądał niczym uczłowieczona kuchnia.

Niewiele by się pomylił ktoś, kto by tak myślał. Tordes był kucharzem w tej karczmie, choć od niedawna, może od 3 albo 4 miesięcy.Przez ten czas poznał większość mieszkańców wioski, jak nie wszystkich. Z częścią nawet od czasu do czasu rozmawiał, jak np. z Rossem, u którego kupował przyprawy, lub z Villonem, którego pytał najczęściej o wieści w stolicy jeśli ten z niej właśnie wracał. 
Co robił wcześniej, nie wiadomo, jednak pewnego dnia przybył do wioski razem z Villonem, udał się do karczmy i zapytał o pracę kucharza. Traf chciał, że dwa dni wcześniej kucharz zrezygnował z tego szlachetnego stanowiska i odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Po teście wstępnym, który przeszedł śpiewająco dosłownie i w przenośni, gdyż uwielbiał sobie podśpiewywać.
Tu warto wspomnieć o pewnej sytuacji, która przydarzyła się podobno w jednym z miejsc, gdzie Tordes wcześniej pracował. Pewien bard słysząc podśpiewywania kucharza, jako że było ono dosyć głośne, kazał przekazać gospodarzowi, iż nigdzie nie spotkał człowieka, który potrafiłby tak wspaniale współbrzmieć z tarką do warzyw, którą wtedy używał Tordes. Bard, według ludzi, podczas wieczornego występu zaśpiewał balladę, tyle że.. nie tą częścią ciała co przeważnie. Bard przechorował 2 tygodnie na dziwne dolegliwości żołądkowe, a ludność miejska zaczęła go po tym "sławnym" występie nazywać "Plecomówcą". Po tym incydencie Tordes był zmuszony niejako do przejścia do jednego z konkurentów swojego wcześniejszego pracodawcy.



Tordes jako kucharz posiadał umiejętność, jakiej mógłby pozazdrościć każdy. Miał niezwykle wyczulony węch i smak, który pozwalał mu nawet z mięsa szczura przyrządzić danie, które nie ustępowało jagnięcinie w sosie betuqo, podawanego w najlepszej restauracji w stolicy. Z miejscowych plotek można dodać, że Tordes był podobno testerem jedzenia jakiegoś wysokiej rangi bogatego szlachcica, który udaremnił próby otrucia swojego pracodawcy. Jednak los nie był łaskawy i szlachcic został otruty. Syn szlachcica podważył zdolności Tordesa, uważając, iż jeśli nie jest w stanie wyczuć trucizny gdy ktoś jej używa w pobliżu, to jest zwykłym szarlatanem. Tordes podobno odpowiedział wtedy, że jego praca kończyła się na badaniu czy trucizny nie ma w jedzeniu i to też zrobił, po czym zażądał zapłaty. Syn szlachcica nie wytrzymał i wyciągnął szable, jednak Tordes jak sam potem podobno mówił (o ile można wierzyć plotkom), że potraktował napastnika "daniem z diety wysokożelazowej, z dodatkiem duralumu". Ale to tylko plotka, i nie ma chyba szans by to potwierdzić. 

Tak więc Tordes stał u wyjścia/wejścia zaplecza, z patelnią w prawej ręce, ręce, w której "brakowało" małego palca (na pytania o tym Tordes też odpowiadał lakonicznie), z guzem wielkości dojrzałego jabłka i wściekłym wzrokiem badał wnikliwie salę. Gdy zobaczył Asgeira, uśmiechnął się złośliwie, ukazując sali swoje 24-karatowe zęby . Sam Tordes wie tylko kto zrobił i wstawił te zęby, ale musiał to być mistrz zarówno jeśli chodzi o medycynę, jak i o jubilerstwo. "Ach, Asgeir, czyżbyś wracał po więcej?"- zapytał Tordes, podrzucając prowokująco 3 kotlety, które zanim opadły z powrotem na patelnie, wykonały zawadiacką pętlę i obrócone na nie przypieczoną stronę, złowieszczo wylądowały dokładnie na tych samych miejscach, rozpryskując trochę gotującego  się jeszcze oleju na podłogę.

Ostatnio edytowany przez Lord_Wonski (2010-03-13 20:52:29)

Offline

 

#7 2010-03-14 17:57:20

 Harold Z.

According to this, you are a heretic

6235025
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 266
Punktów :   
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Mały skrawek cebuli zawisł na chwilę w kąciku ust Rossa by po chwili zniknąć za murem wyszczerzonych w szerokim uśmiechu zębów. Znał tą dwójkę, z Tordesem nawet od czasu do czasu ubijał interesy. I doskonale wiedział, że ani jeden ani drugi nie zwykł ustępować w takich sprawach. Widzę, że ostatni dzień będzie do zapamiętania, szykuje się dym. Nie to, żebym chciał im przerywać, ale na wszelki wypadek... Po czym Ross wyjął ze swojej torebki z ziołami trochę składników oraz miseczkę z moździerzem. Cicho ubijając i miesząjąc uformował dwie średniej wielkości kulki z cienkimi końcami na górze i postawił na stole koło świeczki. Zamierzam dokończyć tą pieczeń, jest naprawdę dobra i żaden półmózg mi w tym nie będzie przeszkadzał. Zaraz zaraz jak Tordes mówił na takie sytuacje jak ta teraz? Niggahmonment? Chyba tak, cokolwiek to znaczy.... Uśmiech znikł, ustąpił miejsca apetytowi Rossa na ostatni ciepły, smaczny posiłek w tej wiosce popijany wybornym piwem. Doskonałe to piwo... Nic dziwnego w końcu to ja dobieram zioła do niego. - pomyślał z uśmiechem.


Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.

Offline

 

#8 2010-03-14 19:09:34

Szary

Rycerz

6998209
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 359
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

Gdy gwarna od zgiełku krzątających się ludzi wioska cichła, skąpana w leniwie płynących promieniach zachodzącego słońca, nic nie zapowiadało już dodatkowego zamieszania. Jednak owy obraz sielanki nagle przerwał potężny huk. Hałas dochodził odległych głębin lasu jednakże dźwięk łamanych i wyrywanych drzew był tak wyraźny jakby działo się to w samej wiosce. Zerwało to na nogi wszystkich mieszkańców. Przerwali oni dotychczasowe zajęcia i ze strachem wypatrywali tego co miałoby wyjść z lasu. Jednak jedyne co nadeszło od strony lasu to silny podmuch wiatru który niósł liście, płatki kwiatów i niewielką ilość kropel wody które które rozbiły się o skamieniałe twarze wieśniaków...
   Źródło zamieszania zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Cisza utrzymywała się już dłuższa chwile gdy wystraszeni mieszkańcy odzyskali odrobinę życia. Co się stało? Co teraz? Powinniśmy uciekać? Takie pytanie kłębiły się w głowach wszystkich. Niektórym nieskładne myśli cisnęły się na usta, jednak po chwili zamieszania rozsądek zaczął brać górę. Ktoś rzucił ,że to na pewno ziemia się osunęła, ktoś inny ,że gdyby coś miało z lasu wybiec to już byśmy to widzieli. Ostatecznie ludzie z lekkim niepokojem w sercu wrócili do kończenia swych zajęć.
  Jakieś dwadzieścia minut tym zajściu gdy w lesie panowała zupełna cisza i wszystko zamarło spod kupy liści i gałęzi przebił się miecz lśniący niczym pochodnia w ostatnich promieniach słonecznych. Cholera! Tak do jutra nie wyjdę spod tego drzewa! Gdyby nie ta durna szkapa wszystko by się inaczej potoczyło... muszę się pospieszyć ,bo już niedługo nurt odzyska bieg i mnie tu zaleje, a moknąć nie mam ochoty. hmmm... moje możliwości w obecnej chwil są dosyć ograniczone ,bo właściwie nie mogę nawet sięgnąć by się po nosie podrapać... wrr... kiepskie sytuacje wymagają kiepskich metod Młodzieniec rozsuwając się w miarę możliwości wsunął twarz za kołnierz swojego płaszcza i na tyle na ile mógł wystawił rękę przed siebie. Po chwili gałęzie zajęły się ogniem który w mgnieniu oka je spopielił. Dorian szybko wstał ze świeżo powstałych popiołów. brrrr... zimno! - spojrzał na rękę- chociaż to i dobrze... nie oparzyłem się dzięki temu. Szybko rozglądając się dookoła ujrzał straszny obraz. W promieniu kilkuset metrów drzewa były powyrywane, a na wprost odarte z gałęzi pnie niczym bale przetoczyły się przez spory połać ziemi. Dorian wytężył wzrok. Na kilku pniach zauważył grube ślady krwi. pfff ktoś miał chyba mniej szczęścia niż ja. Cóż za pech... młodzieniec nagle przerwał rozmyślanie ,a oczy mu się poszerzyły. Usłyszał potężny szum wody zza swoich pleców. Wyskakując ile sił w nogach na prawą stronę. Lądując z dość głośnym metalicznym dźwiękiem przeturlał się szybko i spojrzał jak spieniony nurt rzeki porywa drzewo pod którym był uwieziony.
Gdy chłopak wstał szybko sprawdził czy niczego nie zgubił. Dokument znalazł, broń była na miejscu chociaż fakt ten nie sprawił mu radości. Patrząc na miecz ojca od razu mina sposępniała mu jeszcze bardziej.
  Dorian urodził się w rodzinie o długiej tradycji alchemicznej. Wszyscy alchemicy w historii rodu byli wybitnymi mistrzami lecz największym z nich wszystkich był jego ojciec. Osoba którą ,albo się kochało ,albo nienawidziło. Podziwiany przez wszystkich alchemików był zawsze niedoścignionym wzorem do naśladowania. Nawet śmierć we własnym eksperymencie nie odebrała mu nawet odrobiny jego sławy. Bycie synem tak wspaniałego alchemika powinno napawać dumą jednakże Dorian poznał złą stronę takiego stanu rzeczy. Zawsze był w cieniu ojca... Nieważne jak bardzo by się starał i tak jego osiągnięcia były o krok za osiągnięciami jego ojca gdy był w jego wieku. Doprowadziło to do frustracji młodzieńca oraz chorobliwej pogoni za legendą ojca.
  Dość nie mam już czasu na te ciepłe rodzinne wspominki. Dorian wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szczelnie zamknięty worek z nietypowego czarnego materiału. Wewnątrz znajdował się kryształ z obracającą się powoli złotą kulką. Żywe złoto. Materiał o którym mało kto słyszał ,a jeśli już słyszał to bałby się zbliżyć na odległość kilometra. hmmm... jeszcze tylko kilka składników... jeszcze tylko kilka... Młodzieniec schował Materiał z wielką starannością i szybkim krokiem podszedł w stronę zakrwawionych pni. Dokonując krótkich oględzin wstał rozglądając się za koniem. Po dłuższych poszukiwaniach znalazł rumaka przygniecionego drzewem. No tego jeszcze brakowało! Doskonałe zakończenie dnia... hmmm chyba gdzieś tam była jakaś wioska. Dorian założył kaptur na głowę poprawił płaszcz i szybkim krokiem zaczął maszerować w stronę wioski.


http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:atSWsjQt_R80VM:http://img.qj.net/uploads/articles_module/129241/tenchu4.jpg?301808&t=1

cały EXP jest mój !!

Offline

 

#9 2010-03-15 14:17:55

Grumnir_Obcisłousty

Easy Rider

3209430
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 85
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

Asgeir stał w drzwiach karczmy, mierząc wzrokiem lodowato niebieskich oczu Tordesa. Przechylił głowę wpierw w jedną, potem w drugę stronę, strzelając kośćmi. Odrzucił topór, podwinął rękaw i uśmiechnął się lekko.

Przyjdź i spróbuj - krótko rzucił Tordesowi w twarz, uginając lekko nogi.

Ostatnio edytowany przez Grumnir_Obcisłousty (2010-03-17 16:51:01)


http://img5.imageshack.us/img5/8187/1pcuh4.jpg

Kozak.

Offline

 

#10 2010-03-15 18:48:42

 sunnyendrju

LetMeBeYourGuide

3974031
Skąd: Expiarnia
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 409
Punktów :   
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Gwałtowne pojawienie się Asgeira i Tordesa sprawiło, że François wyrywając się z rozmyślenia, ze zdziwienia uniósł wysoko brwi i szybko zauważył, że cała ta sytuacja może stać się niezła rozrywką w ten nudnawy wieczór. Szybko uspokoił Raidena(i rzucił mu kolejny kawałek mięsa), który równie zaskoczony jak właściciel, po pojawieniu się obydwu postaci zjeżył sierść, wyszczerzył zęby i zaczął warczeć, po czym(François) z szerokim uśmiechem rzekł:
-Ależ witajcie moi Panowie. Jak widzę pojawiła się szansa, iż w dzisiejszy piękny wieczór, staniecie się jego głównymi gwiazdami - po czym zwrócił się do bez wątpienia zaciekawionych(w wypadku Justina również i wystraszonych) kompanów - W takim razie może mały zakładzik? Czy dziś na klepisku zobaczymy potężnego Asgeira, wojownika, w którego żyłach płynie krew berserkerów i barbarzyńców, czy też do puli zostaną dodane złote zęby naszego czarnego przyjaciela? To jak Panowie, wchodzicie?

Ostatnio edytowany przez sunnyendrju (2010-03-15 19:13:06)


Bum bum, walking like a love machine,
I am the hardest thing you ever seen,
Bum, I am the Machomen of your desire,
I was born to set the girls on fire.
https://i.imgur.com/sWNzj2y.jpg

Offline

 

#11 2010-03-15 19:19:31

 Harold Z.

According to this, you are a heretic

6235025
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 266
Punktów :   
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Ross wstając od stołu ze swym nieśmiertelnym "rogalem" wyzierającym spod bujnej czarnej brody położył garść monet koło François. Asgeir - powiedział rozbawionym głosem, po czym wrócił do własnego stolika, usiadł tak, żeby wszystko widzieć jak najlepiej i schował przed chwilą zrobione kulki do kieszeni, nie wyjmując z niej dłoni. Zaczyna się zabawa... Chyba sobie zapalę.


Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.

Offline

 

#12 2010-03-15 22:46:24

 Borwol

MG

7743284
Skąd: Expiarnia
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 533
Punktów :   -1 
WWW

Re: POCZĄTEK- sesja

Atmosfera powoli gęstniała i Justinowi wcale było nie śpieszno do żadnych zakładów. Delikatnie skinął na Grompha, który przerwał swoją czynność i powoli wstał uważnie przyglądając się Asgeirowi, którego twarz nie zdradzała najmniejszego choćby zakłopotania. Twarz karczmarza za to zmieniała barwy co chwilę i to od tych bardzo jaskrawych po sine, jednak po dłuższej chwili zdecydował się, że z dwojga złego, lepiej uciekać w stronę kucharza. Powoli zaczął przesuwać się w jego kierunku
Ej! Jutro stąd wyjeżdżam i nie chce oberwać żadnych siniaków.- Pomyślał Gromph po czym usiadł do przerwanej czynności i monotonnie wybijanego rytmu, zerkając jednak Na wszelki wypadek na stojącą naprzeciw siebie dwójkę...


-knock! knock!
*Who's there?
-Me! I'll kill You!!
http://orig11.deviantart.net/8b20/f/2008/232/2/a/warhammer_signature___goblins_by_tapik.jpg
Anyone who has a family, a lover, or just doesn't want to get hurt, get outta here!
WOMEN TOO!
I prefer not to hit girls!

Offline

 

#13 2010-03-17 01:07:15

 Lord_Wonski

Rycerz

3881983
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 381
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

Atmosfera w karczmie zagęstniała niczym dobrze przyrządzony sos miętowy. Tordes rzucił okiem na salę i zauważył wyczekujące spojrzenia. Ludzie, którzy niczym jak wygłodzone wilki patrzyli na stado pasących się owiec po przeciwnej stronie przepaści, którymi w tej sytuacji byli Tordes i Asgeir. Villon zbierał zakłady, Justin nadal starał się pozostać z dala od tej całej sytuacji, choć jak Tordes zauważył, zaczął przemieszczać się na jego stronę, a raczej w stronę zaplecza.
"Skąd u ludzi ta żądza krwi? Jaka szkoda że kolejny raz będę musiał ich zawieść"-pomyślał kucharz. Spojrzał na Asgeira, którego wyraz twarzy zdradzał kompletny brak uczuć, jednak dawał do zrozumienia, że jest gotów do bitki w każdym momencie.

"No to... Zaczynajmy."- powiedział swoim chropowatym, donośnym głosem czarnoskóry, po czym... schował nóż, odwrócił się na pięcie i spokojnie udał się do kuchni. Ludzie znajdujący się w karczmie z początku nie wiedzieli co się dzieje, wgapiali się osłupiali w wejście na zaplecze, lecz zanim zdążyli podjąć jakieś działanie, Tordes wracał z tacą, na której stały trzy talerze z parującymi daniami i dwa lśniące, kryształowe kieliszki do wina, oraz z dosyć sporym, prostokątnym pudełkiem w drugiej ręce. Kucharz położył pudełko na ławie, stojącej blisko środka sali biesiadnej, przesunął ławę na sam środek, by ludzie mogli lepiej widzieć, położył na niej tacę z jedzeniem i siadł po jednej stronie ławy, plecami do zaplecza, zaczynając otwierać pudełko i coś ustawiać na nim.
"Czy to.. szachy?!"- z niedowierzaniem w głosie stwierdził w zasadzie jeden z gości lokalu. Po sali przeszedł szmer, co gorsza, sporego niezadowolenia. Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy Tordes "uciekał" do tej gry zamiast bić się i tracić zęby ku uciesze gawiedzi. "Czy on nie umie odczytać atmosfery?"- zastanawiali się ci, którzy po raz kolejny zawiedli się na miejscowym kucharzu.

"Tchórz!"- wyrwało się jednemu z gości siedzących w jednym z dalszych stolików. Podobnie myślało większość na tej sali, niektórzy już nawet zaczęli kłócić się z Villonem o zwrot pieniędzy,gdy odezwał się Tordes.
"Radzę nie wycofywać pieniędzy, walka się odbędzie, Asgeir sam mnie zachęcał, więc by podkręcić atmosferę dorzucam 20 sztuk miedzi na siebie." - rzekł patrząc w stronę małej grupki z Villonem po środku, po czym wsunął rękę do swojego pojemnego pasa, gdzie wszystko trzymał, wyciągnął sakiewkę, odliczył 20 sztuk miedzi, resztę wsypał z powrotem do pasa, a sakiewkę rzucił w stronę Villona. Sakiewka rzucona dosyć wysoko, by nie trafić kogoś w głowę, wylądowała na ladzie i z lekkim poślizgiem uderzyła w kufel piwa z którego pił Villon, po czym wrócił do rozkładania pionków.

Szachy te były robotą jakiegoś wprawnego rzemieślnika, lecz nie wyglądały na szczególnie cenne, raczej na nietypowe. Powierzchnia drewniana była wyłożona cienką warstewką opalu i marmuru, kolejno na czarne i na białe pola, a obramowanie było pozłacane. Było jest dobrym określeniem, ponieważ powierzchnia była już mocno wytarta, widać było, że nie jedną rozgrywkę na niej rozegrano.
Co zwracało uwagę w tym zestawie to pionki. Zrobione chyba ze szkła, lecz mieniące się w świetle białym lub czarnym blaskiem, były wydrążone w środku, a wewnątrz miały jakiś dziwny proszek. Tak to wyglądało przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po bliższym spojrzeniu na pionki odkrywało się, że każda z figur ma inny proszek, a raczej przyprawy. Ktoś postarał się, by był to dosyć niezwykły zestaw.
Przyprawy w pionkach to nie zwykła fanaberia, ale wymyślny system. U dołu każdego pionka były małe dziurki, które, gdy się je oderwało od planszy, pozwalały zapachowi przypraw znajdujących się w środku wypełnić przestrzeń wokół planszy, czasami nawet czuć je było do 2 łokci od planszy. Gdy więc ktoś pobił figurę przeciwnika, w zależności od figury mógł poczuć słodki zapach zbliżającego się zwycięstwa. Tak więc pionki miały przyjemny i delikatny zapach lilii wodnej, goniec cynamonu, skoczek miał zapach delikatnego kwiatu hibiskusa, wieża wydobywała słodki zapach miodu, dama wypełniała powietrze delikatnym zapachem róży, natomiast król... Król zamykał w sobie zapach porażki. Osoba, która musiała przewrócić swojego króla na znak poddania się doświadczała mocnego, drażniącego zapachu, w rzeczywistości odoru, mieszanki siarki i saletry. Odór ten przypominał zgniłe jajka, więc był on kolejnym powodem, by nie przegrać.
Pionki były tak skonstruowane, że stawiając je dziurkami w przeciwną stronę, nie czuło się zapachu, jaki wydawał albo był on bardzo słaby. Tak więc przegrany mógł "cieszyć" się swoim "smakiem" porażki sam.

Tordes praktycznie rozstawił już część pionków, gdy odwrócił się w kierunku zaplecza, i gdy znalazł wzrokiem Justina, rzekł "Czy mógłbyś przynieść z piwnicy butelczynę wina, którą zawsze używam do gry?"- po czym uśmiechnął się przymilnie do Justina. Jakże Justin mógł odmówić takiemu uśmiechowi, gdy w dodatku sam chciał się znaleść z dala od Asgeira. Po chwili zniknął na zapleczu.

Tordes nie był wielkim geniuszem jeśli chodzi o szachy,co nie zmienia faktu, iż był w nie dobry. Ciężko było znaleść kogoś kto chociaż dorównywał mu poziomem w tej grze. Nie była to gra należąca do popularnych, jednak w stolicy, gdzie przebywał przez pewien czas Tordes, było popularne wśród tamtejszych graczy, że z nim się nie gra. Nikt nie wie, gdzie się nauczył tak grać, lecz pewnego dnia przyszedł ze swoim dziwnym zestawem szachów do domu pewnego szlachcica, gdzie ograł wszystkich i prawie oskubał gospodarza do gołego, gdyż ten oto "Mistrz Stolicy" nie mógł po raz szesnasty uwierzyć w swoją przegraną. Tordes jednak po wszystkim oddał poprzednim właścicielom pieniądze, które wygrał. Na pytanie gospodarza, dlaczego je oddał, odpowiedział - " Dla pieniędzy gotuję, a w szachy gram dla przyjemności". Nie zmienia to faktu, iż później większość graczy nazywała go głupcem, który nie umie wykorzystać swoich umiejętności.

Tu w wiosce jeszcze ciężej było znaleść partnera do gry. Miejscowi nie przejawiali chęci do gry prawie żadnej, a taktyka podjudzania do gry raczej zawsze kończyła się bitką, niż dobrą grą. Jednak czasem trafił się dobry gracz, dzięki któremu mogło się odkurzyć parę zapomnianych technik. Tordes jednak grał nawet jak nie miał przeciwników, gdy karczma z rana była pusta, lub gdy wieczorem nie było ruchu i wszystkie zlecenia z kuchni zostały zrobione a naczynia umyte, można było zobaczyć tego czarnoskórego mężczyznę w kącie przy lampie ślęczącego nad szachami. Nawet Justin nie przypominał sobie, by widział Tordesa w innej sytuacji niż w kuchni, przy szachach lub na targu kupującego produkty na swoje dania.
Mówiono, choć Tordes sam tego nie przyznał, że ten czarnoskóry kucharzyna nie przegrał w swoim życiu ani razu. Złośliwi wskazują tu na oszustwa albo na wybór zawodników, lecz kucharz udowadniał często, że jeśli nie jest mistrzem szachów, to ma szansę kiedyś nim zostać. Mówi się też o partii jego z samym królem, który jak wiadomo jest zainteresowany tą grą, którego efektem była wściekłość władcy i utrata pracy w stolicy przez naszego kucharza. To jest podobno powód przyjazdu tego mężczyzny do tej jakby nie patrzeć, prowincjonalnej wioski.

Ręce kucharza dzielnie wydobywały z drewnianych pudeł pionki, odtykały drewniane spody od nich i ustawiały je na planszy, co jakiś czas sięgając do pasa by uzupełnic jeden z pionków o suszone liście hibiskusa albo inny materiał zapachogenny.
"Asgeirze, sam mówiłeś że chciałbyś się odegrać za ostatni raz, wspominałeś też o jakiejś nowej taktyce... Siądź więc i przy okazji, jakbyś mógł ocenić która potrawka z zająca z tych trzech smakuje Tobie bardziej, byłbym dozgodnie wdzięczny."- rzekł Tordes nie odrywając wzroku znad szachownicy, do wielkiej postaci stojącej pośrodku sali, gdzieś na dwa kroki od stolika, z toporem w ręce...

Ostatnio edytowany przez Lord_Wonski (2010-03-17 01:09:49)

Offline

 

#14 2010-03-17 16:50:40

Grumnir_Obcisłousty

Easy Rider

3209430
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2009-08-20
Posty: 85
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

Asgeir patrzył na Tordesa, gdy ten spokojnie rozpakowywał szachownicę i ustawiał pionki. Uśmiechnął się pod nosem i odłożył swoje manatki przy krześle naprzeciwko Tordesa.

Sekundę, muszę jedynie coś załatwić
- rzucił, po czym podszedł do Justina, kulącego się za krzesełkiem, złapał go za kaptur mocarną łapą, po czym rzucił go na ziemię koło swojego krzesła. To zrobiwszy uśmiechnął się, rozsiadł się wygodnie, bacząc by but lewej nogi spokojnie spoczywał na głowie Justina - Tak na wszelki wypadek gdyby nasz szczurek próbował gdzieś nawiać - odpowiedział na nieme pytanie w spojrzeniu Tordesa i jeszcze mocniej wyszczerzył zęby.

Szachy po chwili były ustawione. Asgeir nie grywał zbyt często, co w tej chwili przeklinał w duchu, ale słowo się rzekło. Nie był człowiekiem uciekającym przed wyzwaniem, więc spojrzał na przeciwnika ponad stołem i spytał się, pociągnąwszy łyczek gorzołu dla dodania otuchy:

Czarne czy białe?

Ostatnio edytowany przez Grumnir_Obcisłousty (2010-03-17 16:53:52)


http://img5.imageshack.us/img5/8187/1pcuh4.jpg

Kozak.

Offline

 

#15 2010-03-18 19:53:14

Szary

Rycerz

6998209
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 359
Punktów :   

Re: POCZĄTEK- sesja

Słońce zdążyło już zniknąć za horyzontem ,a szumiące na wietrze liście wraz z hukającymi puszczykami dawały znać ,że las wrócił do swojego naturalnego rytmu. Korony drzew tańczyły w rytm leśnej symfonii porywając ze sobą wszystkie ,rozbudzone zachodem słońca, nocne zwierzęta. Obraz tej harmonii zakłócany był jedynie przez wędrowca który nie zważając na otaczające go piękno parł naprzód. Czarne chmury zbierające się nad głową Doriana sprawiały ,że całe to miejsce wydawało się wypłowiałe jak strony w starych księgach które tak często czytał.
  Mijając kolejne drzewa i patrząc w gwiazdy by ocenić czy nie zbacza z drogi młodzieniec dotarł do niewielkiej polanki. Zapobiegawczo rozejrzał się by upewnić się ,że nikt nie zastawił tu zasadzki. Obawy były oczywiście daremne ,bo nikt o zdrowych zmysłach nie czyha w środku lasu na jakiś zagubionych alchemików, ale taki już był Dorian. Gdy upewnił się ,że polana jest bezpieczna ruszył w dalszą drogę. Podczas marszu uwagę młodzieńca przyciągnęła niezwykle zielona trawa. Nigdy dotąd nie widział tak bogatej i intensywnej barwy. Nagle jego rozmyślania przerwało nieprzyjemne uczucie. Dorian poczuł na sobie spojrzenie wwiercające się w jego plecy. Uczucie było na tyle nietypowe ,że postawiło wszystkie zmysły młodzieńca w stan pogotowia. Nie przerywając marszu wytężył on słuch starając się odgadnąć miejsce potencjalnego napastnika. Jednak gdy po chwili jego koncentracji kiedy wydawało mu się ,że coś usłyszał niepokojące uczucie zniknęło. Mocno zaniepokoiło to Doriana. Czyżby ktoś jeszcze w tym lesie miał jakąś sprawę do mnie? Niemożliwe... . Gdy tylko wyszedł on z polany natychmiast ukrył się za drzewem. Odczekał chwilę licząc na rozwój wydarzeń jednak nic się nie wydarzyło. Dorian wziął głęboki oddech i sięgnął po coś do jednej ze swoich kieszeni wewnątrz płaszcza. Był on już zmęczony. Dzisiejsze wypadki nie odbiły się na nim najlepiej, długi marsz też nie był zbyt pomocny w zregenerowaniu sił. Dodatkowo przemoczone buty oraz rękawy zaczynały również dawać się we znaki. Powoli wyciągnął niewielką fiolkę i leniwie zdjął kaptur. Wewnątrz fiolki znajdował się niewielki kawałek czegoś co wyglądało jak typowy korzeń. Alchemik ułamał jego kawałek po czym rozgryzł go i połknął. Jeżeli czeka mnie dziś spotkanie z kolejnym wymagającym rozmówcą to chyba przyda mi się też to... Dorian Zdjął prawą rękawiczkę i rozwiązał bandaż jaki miał na przedramieniu.
  Kontynuując wędrówkę nic nie wzbudzało jego podejrzeń, a nietypowe uczucie nie pojawiło się ponownie. Młodzieniec dotarł do niewielkiego strumyka który skąpany w świetle księżyca mienił się niczym potok diamentów. Nie zaciekawiło go to jednak gdy zerknął drugi raz w tamtą stronę zauważył sylwetkę siedzącej przy strumyku plecami do niego nagiej kobiety. Jej skóra była delikatna i blada niczym sama łuna księżyca ,a jej srebrne włosy unosiły się jak na wietrze pomimo tego ,że powierzę stało. W jej delikatnych kształtach było tyle wdzięku ,że nie mogła to być ludzka kobieta. Dorian przez ułamek sekundy zamarł. Gdy tylko się opanował poczuł ,że jego serce bije jak szalone pomimo tego ,że był on już całkowicie opanowany. Nimfa? Nie... wygląda inaczej, a poza tym gdyby to była nimfa już dawno by uciekła przed kimś takim jak ja. Oby to nie był jakiś cholerny duch opiekun tego lasu, bo może tu się małe piekło zrobić jak będzie miała do mnie jakieś pretensje. Niedobrze... będę musiał zakończyć to jednym uderzeniem. Dorian zacisnął pięść ,a oczy nabrały wyrazu mordercy, po czym ukrywając swoje intencje pod fasadą spokoju zapytał Czego ode mnie chcesz leśna istoto? Kobieta nie wstając obróciła się w stronę Doriana odsłaniając piękne kobiece atuty mieniące się w poświacie księżyca jednak jej twarz nadal ukryta była za unoszącymi się włosami. Człowiek koloru nocy i krwi Dorian usłyszał srebrzysty głos w swojej głowie. Nie zrozumiał czemu go tak nazwała ,ale nie wróżyło to nic dobrego. Chwycił z całych sił za miecz i gdy miał wyprowadzić atak kobieta zniknęła mu sprzed oczu. Dorian  Natychmiast poczuł silny uścisk na prawym ramieniu który wyrwał mu miecz. Kobieta błyskawicznie oplotła to tak mocno, że nie był w stanie sięgnąć po nic z płaszcza. Cholera! Korzeń jeszcze nie działa! To dopiero szczęście! pomyślał Dorian Uścisk kobiety trwał w ciszy... jej rozwiane włosy delikatnie niczym jedwab gładził alchemika po twarzy. Chwile mijały. Po dłuższej chwili gdy młodzieniec poczuł ,że uścisk słabnie używając całej siły wyrwał lewą rękę. Natychmiast zrywając do końca bandaż z trzymanej w górze prawej ręki i krzyknął Teraz będziesz się smażyć wiedźmo! Kobieta puściła Doriana. On błyskawicznie odwrócił się w jej stronę. Przez ułamek sekundy widział fragment jej pięknej śnieżnobiałej cery po czym usłyszał znów jej głos Nie... Przestań! Nie musisz! Alchemik niczego sobie z tego nie robiąc szykował się do potężnego ataku gdy nagle stojąca przed nim srebrzysta sylwetka rozpłynęła się w świetle księżyca. Do diabła! Uciekła ,a ja obecnie nie mam szans na pogoń. Ehh odstraszyłem ją chociaż. Musze jak najszybciej wyjść z tego lasu puki jestem na nogach. Chłopak szybko podniósł miecz i zaczął biec w stronę w którą wydawało mu się ,że jest wioska. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów świat zawirował mu przed oczami ze zmęczenia. Asekuracyjnie oparł rękę o drzewo próbując dojść do siebie. Minęło kilka minut gdy po dojściu do siebie odkrył ,że stoi oparty o drzewo w jakiejś wiosce. Zdziwienie było niesamowite. W pierwszym odruchu sprawdził czy nie jest pod wpływem iluzji, ale gdy zrozumiał ,że to prawdziwa wioska dopadła go zaduma. Bezsensu... Jeśli to był opiekun lasu to czemu mi pomógł. Jeśli nie to czym była ta istota? Czego ode mnie chciała? Gdybym był wypoczęty prawdopodobnie już by nie żyła ,ale... ale nie bylem wypoczęty. Miała okazje mnie zabić... Więc nie chciała odebrać mi niczego co posiadam. hmm nagroda za dobre uczynki to raczej też nie była. Wyjątkowo ciekawe zjawisko. Godne zbadania, ale nie mam na to teraz czasu Dorian Spojrzał na drzewo o które był oparty i powiedział cicho.Kimkolwiek jesteś powinniśmy się cieszyć ,że ta sytuacja skończyła się tak jak skończyła.
  Młodzieniec rozejrzał się po wiosce wypatrując jakiegoś schronienia. Szybko znalazł jakąś karczmę w której palił się jeszcze światło. Podszedł do drzwi i wszedł do środka...

Ostatnio edytowany przez Szary (2010-03-18 23:08:25)


http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:atSWsjQt_R80VM:http://img.qj.net/uploads/articles_module/129241/tenchu4.jpg?301808&t=1

cały EXP jest mój !!

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.forestwars.pun.pl www.onlinenaruto.pun.pl www.1x2.pun.pl www.power-ranger-furia-dzungi.pun.pl www.funnykillers.pun.pl